Łowca burz

Łowca burz



Znamy coraz więcej szczegółów makabrycznej zbrodni z Bolesławca. W piątek 22 lutego Sebastian R. rzucił się z nożem na swoją partnerką. Wcześniej wyrzucił z okna zwłoki 3-letniego dziecka. Kobiety nie udało się uratować. Morderca postrzelony przez policję trafił do szpitala.

32-letni Sebastian R. był doskonale znany pracownikom pomocy społecznej. Rodzina znajdowała się pod opieką kuratora, ponieważ często dochodziło do awantur.
Co znaczy takie wsparcie, mogliśmy się przekonać w feralny piątek. Tego dnia do mieszkania również zapukał kurator. Został wpuszczony, chwilę pogadali, powstał raport. Można powiedzieć rutynowa kontrola. Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej nadzorował rodzinę, ale sytuację określał jako dobrą i rokująca poprawę.
Ktoś się pomylił! Po wyjściu kuratora doszło do tragedii. Zwyrodnialec rzucił się z nożem na dziecko. Zabił je i zakrwawione ciałko wyrzucił z okna z drugiego piętra na trawnik. Potem poszedł rozprawić się z matką swojego dziecka. Kobieta próbowała uciekać, jednak morderca zdołał zadać jej kilka ciosów nożem. Kobieta ratowała się ucieczką na klatkę schodową. Głośna awantura zaalarmowała sąsiada. Otworzył drzwi i wyszedł zobaczyć, co się dzieje. Zwyrol schował się w mieszkaniu. Na miejsce szybko dotarła policja i pogotowanie ratunkowe. Niestety kobiety nie udało się uratować.
Policjanci wezwali mordercę do poddania się. Ten jednak zabarykadował się w mieszkaniu. Nie było na co czekać, policjanci wywarzyli drzwi i weszli do środka. Sebastian R. próbował bronić się nożem. Padły strzały.




Los w takich przypadkach zawsze jest niesprawiedliwy. Choć morderca otrzymał postrzał w brzuch ciągle żył.
Trafił do szpitala. Był przytomny i odmawiał podpisania zgody na operację. Wielu pewnie teraz powie – trzeba było pozwolić mu umrzeć, nie operować!
Lekarze jednak postanowili go ratować. Trafił na stół operacyjny. I znowu okazało się, że potwór miał szczęście. Kula ominęła ważne organy. Jego życiu nic nie zagraża.
Okazało się, że morderca był pod wpływem narkotyków, bredził coś o misji od Boga, ale doskonale wiedział, co zrobił. Przyznał, że zabił kobietę i dziecko.

Sebastian R. w przeszłości już był karany za znęcanie się nad osobą z najbliższej rodziny. Niestety było to ponad 10 lat temu i wyrok się zatarł. Może czas pomyśleć nad zmianą prawa. Czy oprawca jest w stanie się zmienić? Można próbować odpowiedzieć na to pytanie, ale życie samo przynosi odpowiedź.
Czy kurator, wiedząc o jego przeszłości kryminalnej, inaczej by ocenił sytuację? Czy jego partnerka w ogóle wiedziała, z jakim potworem się związała?
Pytań jest wiele. To brutalne morderstwo pokazuje, że tak samo, jak w przypadku pedofilów, czy przestępców seksualnych należy wprowadzić nowe metody postępowania. Czas zacząć myśleć o normalnych obywatelach i zapewnić im bezpieczne życie.

Sebastian R. był dobrze znany również lokalnym dziennikarzom. Bardzo aktywnie udzielał się na forach internetowych. Znany był ze swoich radykalnych poglądów.
Oko za oko, ząb za ząb – tak skomentował czyn mężczyzny, który w obronie swojej kobiety przyłożył kijem golfowym napastnikowi. O matce, która nożem zabiła dwie córeczki, napisał – „kara śmieci to za mało”.
Czy wtedy już w jego chorej głowie pojawiały się mordercze myśli? Czy wiedział, że kilka tygodni sam nożem zabije dziecko i partnerkę?
Znowu możemy gdybać. Niestety zachowania takich potworów są nieobliczalne. Sytuację komplikują narkotyki, które wyzwalają najgorsze instynkty.




Sebastian R. próbował walczyć z potworem, którego istnienie zapewne przeczuwał. Angażował się w akcje charytatywne, jako wolontariusz działał w akcji Szlachetna Paczka.
Był też znanym łowcą burz. Na fotografiach uwieczniał rozbłyski piorunów. Wyjątkowo efektowne zdjęcia wysyłał do lokalnych mediów. Często były publikowane.
Sebastian R. jak nikt inny zasługuje na surową karę. Niestety dożywocie to najsurowsza kara, która może go spotkać. Sam w przypadku kobiety, która zabiła swoje dwie córki przyznał, że kara śmierci to za mało.
Może warto spytać samego potwora, jaką karę proponuje dla siebie?
Rojst

Rojst



Rojst mimo kilku wad to jeden z ciekawszych polskich seriali kryminalnych ostatnich lat. Nie ma tu efektownych zwrotów akcji, pościgów i strzelania do uciekających bandytów, ale mimo to serial trzyma widza w napięciu.
Akcja rozgrywa się w latach 80. Gdzieś w okresie po stanie wojennym a przed okrągłym stołem. Komuna trzyma się mocno i choć wszyscy po obu stronach politycznej barykady widzą absurd tych czasów, to mało kto wierzy w zmiany. Atmosfera w filmie jest gęsta od emocji, niby wszystko wygląda spokojnie i normalnie, ale czujemy, że gdzieś pod tym wszystkim kryje się prawdziwa bomba, która zaraz wybuchnie i zmiecie ten świat raz na zawsze.
To największy plus tego serialu. Czasy przed upadkiem PRL zostały przedstawione perfekcyjnie. Mamy wyraziste postacie bohaterów. Starego i zgorzkniałego dziennikarza oraz młodego nieopierzonego pismaka, który ucieka przed swoim ojcem – aparatczykiem partyjnym, który może wszystko.
Obserwując nerwowe ruchy młodego dziennikarza, kiwamy głową z niesmakiem. Po co tak się rzuca? Przedkłada pracę nad życie rodzinne? Przecież prawdy, którą ewentualnie odkryje i tak żadna gazeta nie odważy się opublikować. Popadamy w pułapkę oceny tamtych czasów przez pryzmat współczesności. Kto pamięta PRL wie, że nie o to chodziło.
Cała Polska żyła w wielkim kłamstwie. Niektórzy dali się ponieść, wybierali karierę, bezpieczne i dostanie życie, wczasy Bułgarii i talon malucha. Niewielu wolało mieć czyste sumienie.
Kilka innych postaci jest również dobrze przedstawionych. Mamy wyrachowanego milicjanta, który coś ukrywa. Wydaje się, że tylko mundur różni go od alfonsa doglądającego prostytutki w hotelu. Jest prokurator, który działa zgodnie z wygodną wówczas w tym środowisku metodą - jest zbrodnia, musi być sprawca w areszcie, a czy jest on winny, to już nikogo to nie obchodzi. W chwili zatrzymania podejrzanego sprawa się kończy.
Mamy też parę zakochanych nastolatków, którzy żyją w zupełnie innych świecie. Są doskonale wyalienowani, zamknięci, odgrodzeni muzyką od konfliktu dorosłych.
Wszyscy bohaterowie krążą wokół opowieści o tragicznych wydarzeniach, jakie rozegrały się tuż po wojnie w pobliskim lesie. Wszyscy wiedzą, ale nikt nie mówi. Widzowie długo karmieni są tylko półsłówkami i niedopowiedzeniami.
To kryminał musi, więc być zbrodnia. Od ujawnienia jej zaczyna się serial. W lesie cieszącym się złą sławą znalezione zostają dwa ciała. Zamordowana to prostytutka i znany w mieście działacz partyjny. Wkrótce dochodzą dwie kolejne ofiary. Para nastolatków popełnia samobójstwo, skacząc z wieżowca.
Stary i młody dziennikarz, każdy na własną rękę próbują rozwiązać zagadkę. Ich drogi się często przecinają, nie współpracują ze sobą, działają z zupełnie różnych pobudek.
Zakończenie serialu jest zdecydowanie jego najsłabszym elementem. Obserwując akcję, spodziewamy się mocnego finału. Trzęsienia ziemi, które zmiecie z planszy kilka figur, szczególnie tych, które mają coś na sumieniu. Ale tak się nie dzieje. Finał rozczarowuje. Można to wytłumaczyć jako świadomy zabieg reżysera. Tytułowe słowo rojst- oznacza tereny podmokłe, bagna, torfowiska. I tak kończy się ta historia, każdy z bohaterów był na bagnie. Większość przeżyła, ale zapłaciła wysoką cenę. Nikt nie wyszedł czysty.



Szybcy i wściekli

Szybcy i wściekli

Chcieliśmy dać tytuł „Szybcy i złapani”, ale niestety jeden z szalonych kierowców zdołał uciec. Do tego podczas pościgu doprowadził do tragedii, jego bmw na zakręcie zderzyło się z osobówką, która rozpadła się na pół. Do opisanych poniżej pościgów doszło w ciągu kliku ostatnich dni.


Ten zakończony kraksą miał miejsce w niedzielę około godziny 9 w Wykrotach na trasie Godzieszów- Żagań.
Nieznany sprawca uciekał przed policją. Bmw na zakręcie wpadło na jadący z przeciwka samochód osobowy subaru. Forester rozpadał się na pół, dwie osoby w stanie ciężkim trafiły do szpitala.
Kierowca bmw wysiadł o własnych siłach i nie zważając na rannych, jak zwykły szczur czmychnął do pobliskiego lasu. Policja próbuje go namierzyć.




Drugi pościg miał miejsce w Zielonej Górze. To miała być rutynowa kontrola i mandat za niezapięte pasy, a skończyło się kilkukilometrowym pościgiem ulicami miasta. Mężczyźni uciekali fordem fokusem, jechali pod prąd, nawet chodnikiem. W końcu wpadli. Okazało się, że kierowca, 25-letni Krystian M. nie miał ważnego prawa jazdy, był naćpany, dwóch pasażerów, 21-letni Alan B. i 36-letni Paweł P. było poszukiwanych przez policję. 20-letni Robert D. odpowie za posiadanie narkotyków.
Cała czwórka trafiła za kraty.
Kierowca prawdopodobnie usłyszy zarzut niezatrzymania się do kontroli, prowadzenia pod wpływem narkotyków, sprowadzenia niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym. Może dostać nawet 8 lat więzienia.
Panowie policjanci, brawo za udaną akcję i proszę pamiętać o mandacie za niezapięte pasy- przecież od tego się zaczęło.







Trzeci pościg pokazujemy na filmie nakręconym przez lubuskich policjantów.
20-latek może wściekły, ale nie szybki. Policjanci w Torzymiu zauważyli za kierownicą mercedesa 20-latka, który był poszukiwany. Za oszustwa internetowe miał trafić do poprawczaka. Mężczyzna nie zatrzymał się do kontroli, policjanci ruszyli w pościg. Mercedes skręcił w drogę gruntową. Kierowca źle ocenił swoje umiejętności, pod śniegiem kryły się przeszkody. 20-latek uszkodził miskę olejową i musiał ratować się ucieczką na piechotę. W tej dyscyplinie też okazał się cieniarzem. Policjanci szybko go dorwali.
Na razie trafił do poprawczaka, ale dojdzie zarzut niezatrzymania się do kontroli drogowej oraz kierowania pojazdem nie posiadając do tego wymaganych uprawnień.




Kolejny pościg to można powiedzieć klasyk – 17-latek za kierownicą, BMW, prawie stówka w terenie zabudowanym, brak prawa jazdy, ucieczka przed policją i pościg zakończony kraksą i pobytem w szpitalu.
Już za samą ucieczkę grozi kara od 3 do 5 lat więzienia i nawet 15 lat zakazu prowadzenia auta. Chyba nie warto ryzykować?






Nie urodzisz mojego dziecka

Nie urodzisz mojego dziecka




Wiadomość

Na spotkanie z Agatą szedł trochę podenerwowany. Jej głos podczas rozmowy telefonicznej nie zapowiadał niczego dobrego. Wyczuwał nadchodzącą kolejną klasyczną kobiecą histerię. Nie lubił tego. Dlaczego laski tak łatwo wpadają w ten płaczliwy ton? – zastanawiał się i obmyślał jak najszybciej pozbyć się problemu. Po południu był umówiony z kumplami na małą strzelankę w wirtualnym świecie. Nie chciał rezygnować z zabawy, tylko dlatego, że jego kobieta coś sobie znowu ubzdurała i wymyślała kolejne nieistniejące problemy. On lubił wojskowy porządek, zresztą marzył o zostaniu zawodowym żołnierzem. Wszystko w życiu podporządkował, by ten cel osiągnąć. Wypatrzył ją z daleka, siedziała na ławce w parku. Kiedy podszedł bliżej, zauważył, że ma oczy zaczerwione od płaczu. Już chciał ją zbesztać, ale usłyszał:
- Jestem w ciąży, będziesz ojcem – powiedziała to bardzo cicho, nawet nie patrząc na niego.
- Co ty gadasz, jak to możliwe? – krzyknął.
-Jak, jak…ile ty masz lat, że pytasz mnie, skąd biorą się dzieci- odpowiedziała zaczepnie i to wyprowadziło go z równowagi. Nie lubił, kiedy drwiła z niego, a teraz robiła to w bezczelny sposób i to w momencie, kiedy spadł na niego poważny problem.
Eryk miał dopiero 22 lata. Skończył liceum o profilu policyjnym i przygotowywał się do egzaminu do szkoły wojskowej. Zabawa w rodzinę nie była mu potrzebna. Agata bardzo mu się podobała, była szczupłą blondynką o takich kształtach, że idąc z nią ulicą, widział jak przyciąga wzrok facetów. Lubił to, imponowało mu i wiedział, że mężczyźni mu zazdroszczą. Ale dla niego dziewczyna i rodzina to były dwie zupełnie inne sprawy. Nie wyobrażał sobie pieluch, krzyku bachora w środku nocy i swojej laski, która po urodzeniu dziecka zamieni się w rozlazłą kluchę, za którą nikt się nie obejrzy. Nie, to nie był świat dla niego. Nie taką rolę miał do odegrania w życiu.
- Nie płacz, poradzimy sobie – próbował ją pocieszyć i jednocześnie czekał na odpowiedni moment, by pochwalić się świetnym wyjściem z kłopotliwej sytuacji.
- Co masz na myśli? – krzyknęła. Wstała z ławki i patrzyła mu prosto w oczy. Jako podwórkowy łobuz znał doskonale ten wzrok. Wiedział, co on oznacza i co za moment może się wydarzyć. Był zdziwiony- takiej Agaty nie znał. Nie wiedział, co ma zrobić. To zachowanie tak go zaskoczyło, że przez dłuższą chwilę milczał, i z trudem wytrzymywał spojrzenie kobiety.
- Nawet nie mów tego głośno. W życiu się na to nie zgodzę i nie daruję, że zaproponowałeś takie rozwiązanie.
- Ależ kochanie…- objął ją ramieniem i próbował przytulić. Sprawnie wyrwała się z objęć i powiedziała – urodzę dziecko, nawet jak nie będziesz tego chciał.
Nie potrafił zapanować nad emocjami. W jednej chwili zamienił się w wulkan, który eksplodował, wyrzucając w górę tony energii. Kipiał złością.
- Jak to sobie wyobrażasz, ja mam zaraz egzamin do szkoły. Potem nauka, poligon, ćwiczenia, nie będzie mnie w domu – sięgnął po argumenty, które miały wszystko załatwić.
- Jesteś beznadziejny, nie wybaczę ci tych słów. Tak nie mówi prawdziwy mężczyzna – odwróciła się na pięcie i szybkim krokiem poszła w stronę wyjścia z parku. Nie zamierzał jej gonić. Niech przemyśli swoje zachowanie.


Świat wirtualny

Następne dni były ciężkie. Postanowił nie odzywać się do Agaty. Zaszył się w domu i większość czasu spędzał przed komputerem. Zabawiał się, strzelając do wirtualnych przeciwników. Początkowo pomagało to zapomnieć o kłopotach. Kiedy pod czaszką znowu pojawił się głos- będziesz ojcem, nie potrafił zapanować nad drżeniem rąk. Kończyło się to tragicznie, przeciwnicy bezlitośnie to wykorzystywali i zabijali go w świecie wirtualnym raz za razem. Ranking jego żołnierza leciał w dół na łeb na szyję. Żeby ratować sytuację, zmienił broń. Odtąd czekał na przeciwników w gruzach miasta, zaczajony tylko z nożem w ręku. Wysoko postawiona porzeczka zmusiła go do uważnej gry. Napawał się każdym śmiertelnym ciosem zadanym w serce, każdym poderzniętym gardłem. Krew na ekranie radowała serce.
- Nie, tak nie może być. Muszę to załatwić raz na zawsze – w końcu postanowił działać. Po tygodniu spędzonym w wirtualnym świecie wrócił na ziemię, do rzeczywistości.
Z ciężkim sercem poszedł do domu rodzinnego Agaty. Spodziewał się, że rodzice mogą go nie wpuścić. Nie miał dobrego kontaktu z jej ojcem, ale może dziewczyna wszystko przemyślała i uzna jego rozwiązanie za jedyne możliwe do zrealizowania.
- Niestety Agata powiedziała, że nie chce się z tobą spotkać, jeśli masz jej coś ważnego do powiedzenia, to najpierw zadzwoń – zakomunikował w drzwiach starszy mężczyzna. Z jego wyrazu twarzy domyślił się, że nie ma co negocjować. Najwyraźniej Agata we wszystko wtajemniczyła rodziców, a ci stanęli po jej stronie. Nie mógł zrozumieć, jak obce osoby mogą rościć sobie prawo do decydowania o jego życiu, bo przecież kłopot, jakim niewątpliwie jest dziecko, będzie się ciągnął za nim. Doskonale orientował się w sytuacji. Dziewczyna urodzi dziecko, poda go o alimenty i będzie żyła za jego ciężko zarobione pieniądze. Na jego osiedlu mnóstwo było takich matek, co w ten sposób załatwiły facetów. Dziecko podrzucą do rodziców i pędzą w piątek oraz sobotę na dyskotekę. Tylko zabawa im w głowie. Do roboty wcale się nie kwapią.
Obrócił się na pięcie i odszedł. Nawet nie powiedział dowidzenia. W głowie miał mętlik, w dużej mierze zaczął winić jej rodziców. To pewnie oni namówili córkę, by urodziła dziecko i za żadne skarby świata nie zgadzała się na aborcję. Dlatego postanowił dać jej jeszcze szansę. Odczekał jeden dzień i zadzwonił do dziewczyny.
- Cześć – rozpoczął.
- Część – odpowiedziała.
- Co słychać?
- Wszystko dobrze – krótkie odpowiedzi wskazywały, że będzie to trudna rozmowa.
- Zastanowiłaś się?
- Nie zmienię zdania, nie rozmawiajmy o pozbyciu się dziecka – zakomunikowała stanowczym głosem. Czuł jak znowu, wzbiera w nim złość.
- Co ty sobie myślisz, to nie tylko twoja decyzja. Nie zgadzam się, żebyś urodziła moje dziecko – teraz już krzyczał, nie przebierał w słowach.
- Moja, nic na to nie poradzisz. Możesz mnie zostawić, sama wychowam dziecko. Będę go kochała za nas obu – mówiła cicho, ale stanowczo.
- Obiecuję ci, że nie. Słuchasz mnie, nie pozwolę, by to dziecko się urodziło – wściekły odłożył słuchawkę. Od tej rozmowy każdego dnia obmyślał plan działania. W przerwach grał na komputerze. Strzelał do wrogów. Wirtualna krew lała się strumieniami po ekranie.



Jedyne rozwiązanie

W budynku panowała cisza, wszyscy domownicy byli już w swoich łóżkach i od dawna spali. Godzina pierwsza po północy na wsi to sam środek nocy. Rano, skoro świt trzeba ruszyć w pole do pracy, nikt tutaj nie zarywa nocki przed ekranem telewizora. Włamywacz sprawnie wskoczył do środka, przykucnął i zaczął nasłuchiwać, czy jego pojawienie się w mieszkaniu nikogo nie obudziło. Potem, cichutko na palcach poszedł w stronę sypialni. Poruszał się cicho, ale sprawnie, doskonale znał rozkład pokoi w domu. Bywał przecież tutaj wielokrotnie, ale teraz nie myślał o tym. Miał tylko jeden cel, chciał się zemścić i dokładnie wiedział, kogo pragnie ukarać. Złość i nienawiść dodawała mu odwagi. Do pokoju rodziców Agaty wpadł z impetem, już nie dbał o zachowanie ciszy. Zza pasa wyciągnął duży nóż, do nocnej wyprawy przygotował się dobrze, za pazuchą miał jeszcze jeden. Czuł jego ciężar, który dodawał mu odwagi. Teraz już wiedział, że nie ma odwrotu. Zresztą nie wahał się, wszystko dobrze obmyślił i zaplanował. Uniósł nóż do ciosu. Najpierw zaatakował mężczyznę, potem błyskawicznie przerzucił się na kobietę. Oboje nie przebudzili się, zginęli we śnie. Trochę żałował, że tak się stało, przecież zasłużyli na większą karę. Chciał zobaczyć strach przed śmiercią w ich oczach, ale nie było czasu na rozmyślania. Doskonale wiedział, że w domu znajduje się więcej osób, a on musiał odszukać i dopaść jeszcze Agatę. Z tym mogło być więcej problemu, bo nie wiedział, w którym pokoju położyła się spać. Nie miał pewności, gdzie jej szukać. Ruszył po schodach na piętro, jego krótka walka na dole chyba zbudziła domowników. Z pokoju wybiegła kobieta i mężczyzna. Nie ich szukał, ale musiał sobie z nimi poradzić. Kobieta zamknęła się w pokoju, to mu pasowało, nie chciał jej zabijać, ale mężczyzna rzucił się na niego. Zaczęli się szamotać, udało mu się uciec, to nie był czas na walkę, przecież kobieta, na którą polował, mogła się obudzić i uciec. Szybko zbiegł na dół, teraz już wiedział, w którym pokoju jej szukać. W mężczyznę rzucił nożem, chciał go trafić i unieszkodliwić, chociaż na chwilę. Jednak nie trafił, ostrze z wielką siłą odbiło się od ściany. Nie było czasu, żeby go szukać i załatwić napastnika. Miał przy sobie jeszcze jedną broń. Chwycił za rękojeść drugiego noża i pobiegł w kierunku pokoju, gdzie według niego spała Agata. Kiedy wpadł do środka, zauważył, że nie jest sama. Ktoś włączył światło, w pokoju były dwie młode kobiety, jego interesowała tylko ta w ciąży. Ale na drodze stanęła inna. Nie chciał jej zabić, zadał dwa szybkie ciosy w twarz. Polała się krew, wtedy w zasięgu jego rąk znalazła się właściwa osoba. Zadał kilka mocnych ciosów. Celował w brzuch, wiedział, że jest w 9 miesiącu ciąży. To nie były przypadkowe ciosy. On chciał zabić dziecko. To był jego najważniejszy cel. Nienarodzony musiał zginać. Chciał tego od samego początku, gdy dowiedział się o ciąży. Żadnych dzieci, nie chcę dziecka – pamiętał te słowa wypowiadane w nieskończoność. Nie pomogło, Agata nie chciała go słuchać. Pobiegła prosić o pomoc swoich rodziców, oni zostali już ukarani. Teraz przyszedł załatwić sprawę z nią i dzieckiem. Po kilku ciosach kobieta upadła na podłogę. Według niego rany były tak poważne, że nie mogła przeżyć, dziecko też – pragnął ich śmierci. Teraz już mógł uciekać, na twarzy miał kominiarkę, nie został rozpoznany. Szybko wybiegł, zostawiając kobiety w pokoju, zza jego pleców dobiegał krzyk rannej kobiety, gdzieś w oddali krzyczał ktoś inny. Robiło się gorąco, ale znał teren doskonale. Przeskoczył przez płot i pobiegł przez pola, chciał jak najszybciej znaleźć się w domu. Przecież nikt nie będzie podejrzewał go o dokonanie tej zbrodni.

Mężczyzna, który szamotał się z napastnikiem, pobiegł do sąsiadów prosić o pomoc i wezwać policję. Nie wiedział, ilu było napastników. Sądził, że to zwykłe włamanie i złodziej tylko dla ratowania własnej skóry rzucił się na niego. Napastnicy na pewno opuścili już dom. Obudził sąsiadów i poprosił o wykonanie telefonu na policję i wezwanie radiowozu. Potem wrócił do domu, by sprawdzić, jak wygląda sytuacja. W ręce wpadła mu siekiera. Uzbrojony czuł się pewnie. Już w korytarzu usłyszał krzyki kobiet. Pobiegł na piętro. To, co zobaczył w pokoju, przeraziło go. Agata leżała na podłodze w wielkiej kałuży krwi, nie poruszała się. Koszula nocna była podarta, a może nawet pocięta. Najwięcej krwi było w okolicy brzucha. Doskonale wiedział, że była w dziewiątym miesiącu ciąży. Przy niej klęczała jej siostra. Kiedy podniosła głowę, by zobaczyć, kto wszedł do pokoju, zauważył, że ma kilka ran na twarzy. Krew ściekała jej po policzku na koszulę. Nie zwracała na to uwagi, próbowała zatamować krwawienie u leżącej kobiety.
- Żyje, jeszcze żyje. Leć szybko i przyprowadź lekarza, jak przyjedzie pogotowie – rozkazała. Widziała siekierę w jego dłoni i domyśliła się, że napastnik już uciekł.
Mężczyzna zbiegł na dół, przeskakując po dwa stopnie. Zastanowiło go, że hałas nie zbudził gospodarzy. Wpadł do sypialni, zapalił światło i wtedy zauważył nieruchome ciała pięćdziesięciolatków. Pidżama i koszula nocna kobiety były całe we krwi. Nie ruszali się, podszedł bliżej. Nie wyczuł tętna. Był przerażony. Kto dla kilku skradzionych przedmiotów zabija dwie osoby? W głowie miał straszny bałagan, ale adrenalina dodawała mu sił. Teraz najważniejsze, by jak najszybciej dotarła tu karetka pogotowia. Wybiegł przed dom. W oddali zauważył pierwsze migające niebieskie światło.
- Lekarz, gdzie lekarz? Potrzebna jest karetka – krzyknął do policjanta wysiadającego z wozu.
- Za moment będzie, wyprzedziłem ambulans tuż przed waszą wioską.
Rzeczywiście za kilka sekund przyjechała karetka pogotowia. W pierwszej kolejności udzielono pomocy ciężarnej kobiecie. Zatamowano krwawienie i przetransportowano ranną do najbliższego szpitala. Od razu trafiła na stół operacyjny. Lekarze zaczęli walkę o życie dziecka i matki. Rany drugiej kobiety okazały się niegroźne. Jej życiu nie zagrażało żadne niebezpieczeństwo.
- Wiem, kto to był – ranna w twarz kobieta krzyknęła w stronę policjantów. Ratownik w tym czasie zakładał jej opatrunek.
Policjanci wiedzieli już o zwłokach małżeństwa znalezionych w domu. Na miejsce wezwane zostały posiłki oraz technicy kryminalni. Wszystko wskazywało, że mają do czynienia z wyjątkowo niebezpiecznym bandytą.
- Kto? Przecież mówiła pani przed chwilą, że napastnik był w masce – dopytywał się policjant.
- Tak, miał zasłoniętą twarz, ale poznałam go po sylwetce, po sposobie poruszania. To był Eryk, chłopak siostry – oznajmiła.





Szybkie śledztwo

Podejrzany nie stawiał oporu, nie był też szczególnie zdziwiony wizytą policji. Następnego dnia podczas przesłuchania złożył obszerne wyjaśnienia. Potwierdził, że Agata była jego dziewczyną. Kochał ją, ale wiadomość o ciąży zaskoczyła go. Nie zgadzał się, żeby dziewczyna urodziła jego dziecko. Namawiał ją do usunięcia ciąży. Wielokrotnie z nią na ten temat rozmawiał, ale ona go nie słuchała. Na koniec oznajmiła mu, że jeśli nie chce dziecka, to ona z nim zrywa, a w wychowaniu dziecka pomogą jej rodzice. W domu u rodziców jest dość miejsca, a i babcia chętnie zajmie się wnukiem. Jej siostra ma dwójkę małych dzieci, więc kompani do zabawy też się znajdą. Takie postawienie sprawy rozsierdziło Eryka, dlatego z zimną krwią przygotował zemstę na rodzicach dziewczyny, a przy okazji postanowił zabić dziecko. Zeznania złożone spokojnym głosem były wstrząsające. Następnego dnia przeprowadzono wizję lokalną, podejrzany krok po kroku pokazywał, jak poruszał się po domu, zademonstrował, w jaki sposób zabił rodziców swojej byłej dziewczyny i jak zaatakował ją samą. W tym samym czasie lekarze w szpitalu prowadzili walkę o życie dziecka i jego matki. Rany cięte brzucha były na tyle głębokie, że dziecko również doznało urazu – miało ranę ciętą grzbietu i klatki piersiowej. Przez moment było w stanie krytycznym. Za względu na ciężkie niedotlenienie mózgu lekarze wprowadzili malucha w stan hipotermii.
Stan dziecka zaczął się poprawiać. Wydawało się, że najgorsze ma już za sobą. Mały Adaś oddychał nawet sam, bez respiratora. Jednak kilka tygodni później doszło do tragedii. Maluch zmarł, lekarze byli bezradni, odniesione rany okazały się zbyt poważne.

Eryk ma tylko 22 lata. Skończył liceum o profilu policyjnym i marzył o pracy jako zawodowy żołnierz. W szkole średniej uczył się musztry, technik kryminalistycznych i ochrony mienia oraz osób. Nauczyciele nie mieli z nim problemu. Zapamiętali go jako ucznia spokojnego i niesprawiającego problemów wychowawczych. Nawet w sytuacjach trudnych nie reagował agresją i złością. Jego konikiem była historia i teologia, startował nawet w olimpiadzie w tych dziedzinach. Koledzy Eryka opowiadają, że mnóstwo czasu spędzał przed komputerem. Był maniakalnym fanem wszelkiego rodzaju strzelanek. Szczególnie dużo czasu poświęcał na to hobby po zdaniu matury. Zamierzał dostać się do wojska i czas zabijał, strzelając do wirtualnych przeciwników. Jednak biorąc pod uwagę, że około 90% procent nastolatków przyznaje się, że lubi gry komputerowe trudno w tym fakcie doszukiwać się podłoża patologicznych zmian w jego psychice. Złożone wyjaśnienia bezspornie pokazują, że konflikt powstał w związku z ciążą. Chłopak nie potrafił jednak wytłumaczyć, dlaczego tak bardzo nie chciał zostać ojcem.
Eryk J. usłyszał cztery zarzuty: dwóch zabójstw 59-latków i dwóch usiłowań zabójstw kobiety oraz jej dziecka. Każdy z tych czynów został zakwalifikowany jako zabójstwo kwalifikowane. Kwalifikacja dotyczy motywacji podlegającej szczególnemu potępieniu. Za każdy z tych czynów grozi mężczyźnie minimum 12 lat pozbawienia wolności.


Personalia ofiar zmieniliśmy, W Kaliszu ruszył proces Eryka J.
Szokujący wyrok

Szokujący wyrok

Wyrok skazujący właściciela sklepu za złapanie złodzieja bardzo poruszył naszych czytelników. Moglibyśmy tę sprawę rozbudować, gdybać o zbyt brutalnym potraktowaniu domniemanego złodzieja. Zeznał on, że był przykuty kajdankami do kraty i polewany zimną wodą. Właściciel mówi – to kłamstwo, żadnej kraty w sklepie nie ma.
Nie ma też nagrań i świadków tych wydarzeń. Mamy dwie różne wersje. Sędzia uwierzył złodziejowi i pijakowi. Ale chcemy o tym wydarzeniu opowiedzieć w zupełnie innym sposób.
Po raz pierwszy nagrywamy materiał. Posłuchajcie.


Król nekrofilów

Król nekrofilów


Tytuł szokujący, ale taka jest opowieść o nekrofilu. Nie było w historii zbrodni dokonanych w Polsce drugiego takiego przypadku. Powiemy więcej – to fenomen w skali światowej. Na wieść o wyczynach Kolanowskiego do Polski przyjechała ekipa kryminologów z FBI, którzy chcieli poznać szczegóły jego zwyrodniałej działalności. Słuchamy o okrutnych zbrodniach dokonanych w USA, a zapominamy, że największy nekrofil działał w Polsce.

Ciężkie lata powojenne
Edmund Kolanowski urodził się tuż po wojnie w roku 1947. Jego ojciec przeszedł przez piekło obozu koncentracyjnego. Życie za drutami na zawsze go zmieniło. Stał się agresywny i przy byle okazji rzucał się z pięściami na matkę małego Edka. Na przełomie lat 40 i 50- tych w Polsce brakowało wiele produktów, życie nie było łatwe, Poznań powoli dźwigał się z gruzów, wiele budynków odbudowano tylko dzięki rozbiórce Cytadeli, cegły z niemieckich umocnień było pod dostatkiem. Ojciec zatrudniony w rozlewni spirytusu nie miał problemu tylko z jednym. Dysponował w zasadzie nieograniczonym dostępem do alkoholu. Kiedy jego koledzy pod pazuchą skrycie wynosili z zakładu wódkę i sprzedawali ją albo zamieniali na inne produkty, to on kradziony towar wypijał. Do domu codziennie wracał kompletnie pijany. Wówczas dochodziło do najgorszych awantur.
Dorastający Edmund w końcu nie wytrzymał i odważył się stanąć w obronie katowanej matki.
Ruszył z piąstkami na pijanego ojca, ale bardzo się zdziwił, kiedy pierwszy cios otrzymał od własnej matki. To była brutalna lekcja, że na własnego ojca nie podnosi się ręki.
- Żałuję, że nie utopiłam cię w kąpieli, gdy byłeś mały – usłyszał jeszcze po wszystkim od matki.




Dzieciństwo w cieniu prosektorium

Edmund miał bardzo dziwne relacje z matką. Bardzo ją kochał, spędzał z nią bardzo dużo czasu, ponieważ z powodu rzadkiej choroby nie chodził do przedszkola. Cierpiał na skazę wysiękową. Miał całą twarz w ranach i strupach. Dzieci na podwórku uciekały od niego. Nawet matka się go wstydziła i na każdym kroku dawała mu to odczuć. W jej sercu było tylko miejsce dla zmarłego starszego syna. Idealizowała go i ciągle go wspominała.
Edek wraz z mamą byli bardzo częstymi gośćmi na miłostowskim cmentarzu. Chwile spędzone nad grobem brata odcisnęły bardzo mocne piętno na psychice dziecka.
Chłopiec w szkole podstawowej nie radził sobie z nauką. Powtarzał nawet klasę pierwszą. Potem zaliczył jeszcze dwie repety, w klasie trzeciej i piątej. Problemy z psychiką nie przeszły niezauważone. Od lekarza dostał skierowanie do zakładu dla osób chorych nerwowo i psychicznie.
Okna jego pokoju wychodziły na szpitalne prosektorium. Zafascynowany tym, co dzieje się w środku, zakradał się jeszcze bliżej i z nosem przyklejonym do szyby, obserwował sekcje zwłok.
Z kolegami natomiast chodził na niemiecki cmentarz. Nikt tutaj nie dbał o groby. Pamięć krzywd wojennych była jeszcze silna. Chłopcy bezcześcili grobowce, otwierali trumny, wyciągali szczątki ciał, kości używali do makabrycznych zabaw.
Dorastający Edmund nie bał się śmierci. Po raz pierwszy mógł czymś zaimponować rówieśnikom.
Po pobycie w ośrodku wyszedł na wolność i rozpoczął naukę w szkole zawodowej. Z wielkim trudem zaliczył pierwszy rok, ale w następnej klasie już nie dał rady. Na koniec roku na świadectwie miał same dwóje. Tak się skończyła jego przygoda z edukacją.
W prywatnym zakładzie elektrycznym rozpoczął naukę w zawodzie elektryka. Jego koledzy umawiali się na randki z dziewczynami, chodzili do kina i do kawiarni, wymieniali uśmiechy i delikatne pocałunki, tworzyli pierwsze związki. Tylko nieśmiały Edmund miał problemy w kontakcie z kobietami. Próbował, ale zawsze wszystkie zbliżenia kończyły się porażką.
Rozczarowany uciekał do pierwszych przestępstw. Zaczepiał młode dziewczyny w okolicy jeziora Rusałka, na Sołaczu, a także studentki pod Akademią Medyczną. Obłapiał przypadkowe dziewczyny, chwytał za piersi, wkładał ręce pod sukienki.
Wszystkim ofiarom udało się obronić. Żadna nie została zgwałcona, a niezaspokojony napastnik popadał w coraz większą depresję. W końcu nie wytrzymał napięcia i agresję rozładował w akcie samookaleczenia. Wbił sobie nóż w brzuch. Rana okazała się niezbyt groźna, ale Edmund na kilka dni trafił do szpitala. Leżąc na sali z mężczyznami, przysłuchiwał się opowieścią o kobietach. Frywolne historie jeszcze bardziej rozpaliły jego wyobraźnię. Nabrał ochoty do życia, kiedy okazało się, że jest prosty sposób na rozwiązanie jego problemu. Oczekiwał już tylko na wypis ze szpitala, by zrealizować swój plan.


Pierwszy udany seks i małżeństwo

W pierwszym dniu po opuszczeniu lecznicy pobiegł w okolice Starego Rynku, szukał miejsc i kobiet, o których się nasłuchał.
Za pierwszy seks z kobietą zapłacił. Udane spotkanie z prostytutką przywróciło mu wiarę we własny siły. Wkrótce poznał Zofię i zaczął się z nią spotykać. Z podwórka ukradł damską bieliznę i zaspokajał się, marząc o narzeczonej. Kobieta nie zauważyła niczego podejrzanego. Pracującej w szpitalu jako salowa kobiecie, nieśmiały Edmund bardzo się podobał. Był inny niż mężczyźni, z którymi dotąd się spotykała. Nie był nachalny, wydawało się, że seks dla niego nie jest najważniejszy. Biedna dziewczyna nie spodziewała się, że jej przyszły mąż to w zasadzie tykająca bomba zegarowa nastawiona tylko na jeden cel.
Po ślubie zamieszkali we wspólnym mieszkaniu z dwoma staruszkami. Wkrótce na świat przyszły dwie córki. Wydawało się, że mężczyzna potrafi zapanować nad swoimi żądzami, ale wkrótce przypadek sprawił, że demony powróciły.
W pokoju obok zmarła staruszka. Jej zwłoki przygotowane do pogrzebu pozostały na noc w mieszkaniu. Edmund zakradł się do pokoju i się przyglądał. Czuł, jak narasta w nim pożądanie. Zupełnie inne niż przy żonie. Powracają wspomnienia z dzieciństwa, wizyty na cmentarzu z matką, podglądanie zwłok w prosektorium. Zboczeniec zaczyna się onanizować i dotykać ciała staruszki. W takich makabrycznych okolicznościach Edmund odkrył swoje chore pożądanie.
Po urodzeniu drugiego dziecka żona, obawiając się kolejnej ciąży, odmawiała mężowi seksu.
Edmund chodził sfrustrowany, ale był już zupełnie innym mężczyzną niż jeszcze kilka lat temu. O wiele odważniejszym i świadomym czego chce. Z jednej strony zaczynał znowu napadać na młode dziewczyny i z nożem w ręku próbował zmusić do seksu. Ale również pozwolił sobie na wyprawę na cmentarz, gdzie rozkopał świeży grób i sprofanował zwłoki.
Po wszystkim zakopał ponownie grób. To przestępstwo nie zostało ujawnione.
Mniej szczęścia miał w przypadku napadów na dziewczyny. Wpadał w ręce milicji, która zaniepokojona częstymi zgłoszeniami wzmocniła patrole nad Rusałką.
- Jak było między nami dobrze, to nie chodziłem nigdzie na boki. Jak żona mi odmawiała współżycia, zaczepiałem kobiety nad Rusałką" – żalił się funkcjonariuszom milicji podczas przesłuchania. O swoim chorym występku na cmentarzu milczał, a mundurowi nawet nie przypuszczali, z jak groźnym zboczeńcem mają do czynienia.
Kolanowski trafił na 9 lat do więzienia za napady i molestowanie dziewczyn. Podczas odsiadki żona wniosła pozew rozwodowy. Z uwagi na charakter jego przestępstw rozwód okazał się czystą formalnością.


Nowe życie i skrywana makabryczna tajemnica

Na wolność wyszedł w roku 1980 i nie miał dokąd wrócić. Zarówno była żona, jak i matka nie chciały go znać.
Socjalistyczna ojczyzna nie pozostawiała ludzi nawet w takich tarapatach bez pomocy. W końcu praca była obowiązkiem, a „niebieskich ptaków” unikających zatrudnienia zamykano w więzieniach.
Były więzień dostał pracę w Fabryce Łożysk Tocznych i pokój w hotelu robotniczym, ale Kolanowski nie zagrzał w nim długo miejsca. W pracy przypadkowo spotkał dawną znajomą. Z Gabrielą poznał się na swoim weselu. Była koleżanką żony. Kobieta nie zważając na kryminalną przeszłość mężczyzny, zakochała się w nim i zaproponowała wspólne mieszkanie.
Z tego związku urodziła się kolejna córka. Wydawało się, że Edmund się ustatkował i zapomniał o swoim zboczonych potrzebach.
- Kolanowski miał chory żołądek. Nie pił alkoholu, palił paczkę papierosów dziennie. Zazwyczaj „Sporty”, ale jak był przy kasie, to pozwalał sobie na lepsze marki „Carmeny”, „Caro”, „Marlboro”. Chodził do kawiarni, ponieważ bardzo lubił słodkie. W stosunku do mnie i dziecka był dobry. Znajomych do domu nie przyprowadzał, bo nie miał. Innymi kobietami się nie interesował. Jedynie przyznał się do nietypowego hobby – zbierał zdjęcia pornograficzne – tak o swoim partnerze Gabriela zeznawała później na milicji.
Nic jej nie zaniepokoiło, ponieważ Kolanowski stał się bardzo ostrożny. Mieszkali wówczas w starej kamienicy na ulicy Wodnej blisko Starego Rynku.
W budynku było wiele zakamarków, strych, szopki na podwórku – doskonałe miejsce do ukrycia swojego zboczonego hobby, a Edmund właśnie w tym okresie rozpoczął najbardziej aktywną zbrodniczą działalność.
Zbudował manekina ze skradzionych damskich ciuchów. Z gąbki wykonał narządy płciowe i korzystając z kolekcji zdjęć pornograficznych, w ukryciu na strychu, oddawał się przyjemnością.
- Jesteś bardzo ładna – szeptał do swojego manekina.




Wyprawy na cmentarz

W tamtym okresie normalne stosunki z partnerką już go nie interesowały, ale stosunek z gąbką również nie zadowalał.
Wówczas rozpoczął swoje nocne wyprawy na cmentarz. Był rok 1982. Nikt nie myślał o zamykaniu cmentarnej kaplicy na klucz. To był raj dla nekrofila. Zakradał się do środka, otwierał trumnę i pozwalał ponieść się podnieceniu.
Zboczeniec stawał się coraz odważniejszy. Rozochocony bezkarnością za trzecim razem otworzył trumnę i zabrał zwłoki na pobliskie pole. Tam w bezpiecznym miejscu próbował się onanizować, ale nie mógł się podniecić.
- Wytnij – usłyszał podpowiedź w głowie. Wycięte piersi i narządy płciowe zawinięte w gazetę przyniósł do domu. Przyszył do manekina i odbył stosunek.
Szereg aktów nekrofilii nie został bez echa. Milicjanci rozpoczęli poszukiwania zboczeńca.
„Zimny chirurg” zaczynają go przezywać, kiedy znajdują kolejne okaleczone zwłoki i choć w akcję zaangażowanych zostaje mnóstwo mundurowych, to jednak przestępca nie zostaje złapany. To były inne czasy. Nie było prasy brukowej, która dzisiaj z podobnej historii zrobiłaby sensację miesiąca. Wówczas dziennikarze mogli informować tylko o wydarzeniach, o których władza pozwala pisać. Nekrofile to mogą grasować na cmentarzach na zgnuśniałym Zachodzie, a w PRL-u to musi być porządek i poszanowanie dla zmarłych.
Niestety prawda okazała się zupełnie inna. Kiedy w przyszłości zbrodnie Kolanowskiego zostały odkryte, to do Polski przyjechała specjalna ekipa amerykańskich specjalistów z zakresu kryminologii i psychologii, w celu dokładnego zbadania tego przypadku. Na zachodzie w policji zaczynano już korzystać z pomocy profilerów przy łapaniu niebezpiecznych przestępców. W Polsce Ludowej nikt nie zawracał sobie głowy takimi „głupstwami”. Pracownicy FBI byli zszokowani, pierwszy raz spotkali się z takim zwyrodnieniem.


Morderstwo dziewczynki

Nie wiadomo jak by się skończyła ta historia, gdyby zboczeniec ograniczyłby się tylko do profanacji zwłok. Jednak przestępca zaatakował i zabił 11- letnią dziewczynkę.
Najpierw pokłócił się z Gabrielą o niesmaczny obiad, a potem postanowił poprawić sobie humor wycieczką na cmentarz w poszukiwaniu „świeżego ciała” – tak określił w myślach cel wyprawy. Pech chciał, że na jego drodze znalazła się Alina, która wybrała się w okolice cmentarza w celu nazbierania trawy dla króliczka.
- Co tutaj robisz? – spytał zaskoczony.
Dziewczynka coś odburknęła cicho pod nosem, co bardzo rozzłościło mężczyznę. Bez zastanowienia wymierzył jej silny cios kluczami trzymanymi w dłoni. Kiedy upadła bez przytomności udusił ją, a potem wyciął fragmenty ciała do swojego manekina. Zwłoki starannie zakopał.
Jeszcze tego samego dnia ojciec Alinki zgłosił zaginięcie na milicji. Mundurowi bardzo poważnie podeszli do sprawy. Od samego początku pojawiła się obawa, że za zniknięciem dziewczynki może stać poszukiwany nekrofil. Wszystko wydarzyło się bardzo blisko cmentarza. Z miejsca, gdzie chodziła zrywać trawę dla swojego pupila doskonale widać groby. Milicjanci nie podejrzewali o atak na tle seksualnym, ale przyjęli hipotezę, że dziewczynka była świadkiem rozkopywania grobu i przyłapany na gorącym uczynku przestępca, musiał zabić dla ratowania siebie.
Teraz prasa już nie musiała milczeć. Zabójstwo dziewczynki to było zbyt poważne przestępstwo. W telewizji przed głównym wydaniem dziennika ukazał się apel o pomoc w poszukiwaniach dziewczynki i zdjęcie zaginionej.
Gabriela zapamiętała, że Edmund, widząc portret Aliny na ekranie, spuścił głowę, a za moment wyszedł z pokoju i powiedział – co ja zrobiłem.
Po miesiącu milicjanci odnaleźli zakopane zwłoki dziewczynki. Patolog, oglądając ciało, nie miał wątpliwości, że poszukiwany nekrofil jest również mordercą.
Od tego momentu milicjanci dwoili się i troili, żebry złapać zboczeńca. Pomimo licznych patroli na cmentarzach Kolanowskiemu jeszcze kilka razy udało się dobrać do świeżych mogił.


Zbliża się wpadka

Gabriela któregoś dnia bardzo narzekała, że w domu coś śmierdzi.
- Pewnie mięso się popsuło – wyjaśnił spokojnie mężczyzna.
Kobiecie takie wyjaśnienie nie wystarczyło. Zaczęła sprzątać mieszkanie. Z pieca kaflowego przy pomocy pogrzebacza wygrzebała ludzkie szczątki. Straciła przytomność, a potem przerażona zażądała wyjaśnień.
- Nie twoja sprawa – odpowiedział Edmund.
- Śmierdzisz trupem – krzyczała na niego.
- Nie podniecasz mnie już, to chodzę na cmentarze – nie zamierzał wcale kłamać. – Jak pójdziesz do szkiełów, to cię zabiję!
Kobieta przestraszona postanowiła milczeć.
7 maja 1983 roku zboczeniec oglądał w kinie polski horror „Wilczyca” o kobiecie rzucającej klątwę na męża na łożu śmierci. Ksiądz odmówił pochówku i mąż, żeby ratować się przed wilkołakiem, musiał ciało przebić osinowym kołkiem.
Obraz na ekranie był tak sugestywny, że Kolanowski nie potrafił zapanować nad swoimi żądzami. Postanowił wybrać się na cmentarz po zwłoki. Tym razem wpadł na nowy pomysł. By udoskonalić swojego manekina, postanowił zedrzeć skórę z całego brzucha nieboszczyka.
Podniecony stał się mniej czujny. Nie zauważył przyczajonych na cmentarzu milicjantów, ale szczęście mu dopisało, spłoszył go dźwięk przeładowywanej broni, a do tego pistolet się zaciął i Kolanowskiemu udało się uciec.
Przy rozkopanym grobie milicjanci znaleźli szary papier z napisem Pollena Łaskarzew". Porzucił go uciekający zboczeniec, który zamierzał zawinąć w niego swoje trofea.
Od tego momentu pętla zaciskała się wokół poszukiwanego. Milicjanci dokładnie sprawdzili pochodzenie firmowego papieru. Przeanalizowali dostawy towaru z branży kosmetycznej.
16 maja 1983 roku Kolanowski został aresztowany.


Ohydna prawda wychodziła na jaw

Na przesłuchaniu przyznał się tylko do nekrofilii. Nie miał innego wyjścia, milicjanci w jego domu znaleźli makabryczną kukłę zszytą z części ciała wyciętych z nieboszczyków. Specjaliści z FBI oglądając zdjęcia przyznali, że podobne trofea dotąd widzieli tylko w filmach kryminalnych.
Obciążyły go zeznania konkubiny, która opowiedziała, co znalazła w piecu.
Kolanowski mimo ostrych przesłuchań ciągle nie chciał się przyznać do zabójstwa, a trzeba powiedzieć, że wówczas milicjanci z przestępcami obchodzili się zupełnie inaczej.
Nie poskutkowało spotkanie z matką, która namawiała syna do opowiedzenia całej prawdy.
Aresztant zmienił dopiero zdanie po czterech miesiącach, kiedy zaczął go przesłuchiwać inny milicjant. Prawdopodobnie dotarło do niego, że i tak zostanie skazany na karę śmierci i jedynym ratunkiem dla niego jest przeciąganie śledztwa.
Kolanowski przyznał się do zabicia dziewczynki. Potwierdziły to ślady krwi na jego kurtce. Rozpoznała go również dróżniczka z przejazdu kolejowego w okolicy cmentarza.
Potem opowiedział śledczym o zamordowaniu kobiety w marcu 1970 roku w okolicach Szamotuł.
Wówczas jego żona leżała na porodówce w szpitalu na ulicy Polnej. Jak opowiedział milicjantom, był bardzo wygłodniały. Od kilku dni nie miał kobiety, dlatego skorzystał z nadarzającej się okazji. Nieznajomą kobietę poznał na dworcu kolejowym w Poznaniu. Razem z nią pojechał do jej domu. Przechodząc przez las, postanowił zaatakować. Uderzył ją ciężkim konarem w głowę. Ciało zakopał. Chciał milicjantom wskazać miejsce ukrycia zwłok, ale przez ponad 10 lat teren bardzo się zmienił. Nie potrafił odszukać właściwego miejsca.
Kolanowski ze szczegółami opowiedział o jeszcze jednej zbrodni.
16 marca 1981 roku przyjechał do Warszawy w celu kupienia elektronicznego zegarka. Po udanych zakupach usiadł w kawiarni „Danusia” i zamówił kawę. W pewnym momencie do lokalu weszła młoda, bardzo ładna kobieta. Z serii tych, które nigdy nie oglądały się na ulicy za nieatrakcyjnym i nieśmiałym Edwardem. O dziwo tym razem było inaczej.
Ślicznotka stanęła przy jego stoliku i z uśmiechem spytała:
- Mogę usiąść?
Przestraszony przełknął ślinę. Nie mógł wymówić „tak”, więc tylko skinął głową.
Dziewczyna usiadła śmiało, prezentując zgrabne nogi w krótkiej sukience. Zaczynało się robić gorąco. Wkrótce na stole pojawiły się lampki z koniakiem. Pił dużo dla dodania sobie odwagi, a dziewczyna dzielnie mu towarzyszyła. Rozmowa się kleiła. Edmund był zaskoczony swoim sukcesem. Nigdy dotąd tak śmiało sobie nie poczynał z kobietą i do tego tak piękną.
Mężczyźni przy stolikach obok z zazdrością spoglądali w jego stronę.
- Kręci mi się w głowie. Edziu, odprowadzisz mnie do domu? – w końcu padła propozycja.
Okazało się, że mieszka w Wawie pod Warszawą. Zaproponowała, że może u niej przenocować i dopiero rano wrócić do Poznania.
Takiej okazji nie mógł przegapić. Objął ramieniem dziewczynę. Trochę się zataczała po zbyt dużej ilości alkoholu. Kiedy wysiedli z podmiejskiego pociągu, dziewczyna wskazała ławkę i powiedziała:
- Poczekaj tu na mnie chwilę. Wpadnę tylko do koleżanki do tego domu oddać jej pieniądze i zaraz jestem z powrotem.
Usiadł na ławce i z przyjemnością odprowadził ją wzrokiem, podziwiając jej zgrabne ciało. W myślach już oceniał, które części ciała wytnie i zabierze do domu.
Czuł narastające podniecenie potęgowane przez wypity alkohol. Rzadko pił mocniejsze trunki. Ciągle kręciło mu się w głowie. Chyba zdążył się zdrzemnąć, a dziewczyny ciągle nie było. Szybko zrozumiał, że został oszukany. Kiedy odkrył brak zegarka i portfela z pieniędzmi wpadł w szał.
Nie zdążył się uspokoić, a obok ławki zauważył przechodzącą młodą kobietę. Szybko ruszył za nią. Z ziemi podniósł metalowy pręt. Zaatakował w krzakach przed blokiem.
20-letnią Hannę S. wracającą z pracy do domu od bezpiecznego schronienia dzieliło kilka metrów. Rano znaleziono jej zmasakrowane zwłoki. Milicjanci nie ustalili sprawcy i dopiero przyznanie się nekrofila pozwoliło rozwiązać zagadkę. Kolanowski z pamięci dokładnie opisał miejsce zbrodni. Rozpoznał zamordowaną na fotografii.




Zapotrzebowanie na szybki wyrok

Trzy morderstwa i liczne akty nekrofilii to była wyjątkowa zbrodnia. Kolanowski chciał się ratować i opowiadać o kolejnych morderstwach, ale ze strony władz partyjnych pojawiły się mocne naciski, by zamykać sprawę i skierować zwyrodnialca przed oblicze sądu.
Dla Edmunda Kolanowskiego nie było ratunku. Na podstawie opinii biegłych lekarzy psychiatrów sąd ustalił, że oskarżony nie jest chory psychicznie, upośledzony umysłowo, ani dotknięty zmianami organicznymi w obrębie centralnego układu nerwowego. Stwierdził natomiast, że dotknięty jest zaburzeniami w zakresie osobowości pod postacią psychopatii z wtórną socjopatyzacją wyrażającą się w zboczeniu seksualnym w postaci fetyszyzmu i nekrofilii, potrzeby seksualne Edmunda K. są heteroseksualne, a ich siła mieści się w granicach fizjologicznej normy."
Psychologowie podczas badania poprosili Kolanowskiego, by wybrał słowa, które najlepiej go opisują. Powiedział: Nieśmiały, wstydliwy, szczery, pracowity, wytrwały, uparty, smutny, ospały, flegmatyczny".
Oceniając swoje czyny, z bólem przyznał Teraz myślę, że chyba źle zrobiłem. Mogłem pójść do lekarza i mogło być może inaczej". Ale w zakładzie psychiatrycznym na obserwacji kazał się pacjentom nazywać „Zimny Chirurg”. Był dumny z siebie i uważał za kogoś lepszego od pozostałych osadzonych.
Sąd uznał Edmunda Kolanowskiego, winnym zarzucanych mu czynów i wyrokiem z dnia 4 czerwca 1985 r. skazał na karę śmierci przez powieszenie. W uzasadnieniu orzeczenia można przeczytać: Oskarżony Edmund K. jest człowiekiem o niezaburzonym rozwoju umysłowym, dotkniętym jedynie dewiacjami natury seksualnej. Zboczony popęd seksualny mógł być kontrolowany przez oskarżonego, bowiem siła jego mieściła się w granicach normy. Wymierzając karę śmierci, sąd miał na uwadze, że stopień społecznego niebezpieczeństwa przypisanych oskarżonemu czynów miał charakter skrajny i maksymalny."
Wyrok wykonano 28 czerwca 1986 roku. Była to jedna z ostatnich egzekucji w Polsce. W sali śmierci w Poznaniu na ulicy Młyńskiej, gdzie powieszono nekrofila i mordercę, znajduje się obecnie magazyn. Kolanowskiego pochowano na cmentarzu na Miłostowie tym samym, na którym najczęściej dopuszczał się profanacji zwłok. Od lat wielu Poznaniaków domaga się likwidacji jego grobu. Nikt o niego nie dba i nie opłaca miejsca.
Ale historia hieny cmentarnej i mordercy powróciła jeszcze raz w roku 2010. Okazało się, że policja i prokuratura dopuściła się dużych uchybień podczas śledztwa. Kolanowskiemu przypisano morderstwo Kazimiery G. z roku 1970. To była kobieta zamordowana w lesie koło Szamotuł. Choć ciała nie znaleziono, to sąd jednak uznał oskarżonego za winnego. Bezbłędnie rozpoznał on na fotografii poszukiwaną kobietę. Morderstwo mu przypisano, ale nikt nie zatroszczył się za uznanie Kazimiery G. za zmarłą. Również nikt nie zatroszczył się, żeby poinformować rodzinę o śmierci Kazimiery G. W oficjalnych rejestrach Kazimiera G. ciągle figurowała jako osoba żyjąca. Dopiero po 35 latach brat zamordowanej Felicjan G. otrzymał pismo z sądu potwierdzające, że jego siostra została zamordowana przez sławnego nekrofila Edmunda Kolanowskiego. Morderca ma swój grób, a jego ofiara nie.
Copyright © 2014 Trup w każdej szafie , Blogger