Król nekrofilów


Tytuł szokujący, ale taka jest opowieść o nekrofilu. Nie było w historii zbrodni dokonanych w Polsce drugiego takiego przypadku. Powiemy więcej – to fenomen w skali światowej. Na wieść o wyczynach Kolanowskiego do Polski przyjechała ekipa kryminologów z FBI, którzy chcieli poznać szczegóły jego zwyrodniałej działalności. Słuchamy o okrutnych zbrodniach dokonanych w USA, a zapominamy, że największy nekrofil działał w Polsce.

Ciężkie lata powojenne
Edmund Kolanowski urodził się tuż po wojnie w roku 1947. Jego ojciec przeszedł przez piekło obozu koncentracyjnego. Życie za drutami na zawsze go zmieniło. Stał się agresywny i przy byle okazji rzucał się z pięściami na matkę małego Edka. Na przełomie lat 40 i 50- tych w Polsce brakowało wiele produktów, życie nie było łatwe, Poznań powoli dźwigał się z gruzów, wiele budynków odbudowano tylko dzięki rozbiórce Cytadeli, cegły z niemieckich umocnień było pod dostatkiem. Ojciec zatrudniony w rozlewni spirytusu nie miał problemu tylko z jednym. Dysponował w zasadzie nieograniczonym dostępem do alkoholu. Kiedy jego koledzy pod pazuchą skrycie wynosili z zakładu wódkę i sprzedawali ją albo zamieniali na inne produkty, to on kradziony towar wypijał. Do domu codziennie wracał kompletnie pijany. Wówczas dochodziło do najgorszych awantur.
Dorastający Edmund w końcu nie wytrzymał i odważył się stanąć w obronie katowanej matki.
Ruszył z piąstkami na pijanego ojca, ale bardzo się zdziwił, kiedy pierwszy cios otrzymał od własnej matki. To była brutalna lekcja, że na własnego ojca nie podnosi się ręki.
- Żałuję, że nie utopiłam cię w kąpieli, gdy byłeś mały – usłyszał jeszcze po wszystkim od matki.




Dzieciństwo w cieniu prosektorium

Edmund miał bardzo dziwne relacje z matką. Bardzo ją kochał, spędzał z nią bardzo dużo czasu, ponieważ z powodu rzadkiej choroby nie chodził do przedszkola. Cierpiał na skazę wysiękową. Miał całą twarz w ranach i strupach. Dzieci na podwórku uciekały od niego. Nawet matka się go wstydziła i na każdym kroku dawała mu to odczuć. W jej sercu było tylko miejsce dla zmarłego starszego syna. Idealizowała go i ciągle go wspominała.
Edek wraz z mamą byli bardzo częstymi gośćmi na miłostowskim cmentarzu. Chwile spędzone nad grobem brata odcisnęły bardzo mocne piętno na psychice dziecka.
Chłopiec w szkole podstawowej nie radził sobie z nauką. Powtarzał nawet klasę pierwszą. Potem zaliczył jeszcze dwie repety, w klasie trzeciej i piątej. Problemy z psychiką nie przeszły niezauważone. Od lekarza dostał skierowanie do zakładu dla osób chorych nerwowo i psychicznie.
Okna jego pokoju wychodziły na szpitalne prosektorium. Zafascynowany tym, co dzieje się w środku, zakradał się jeszcze bliżej i z nosem przyklejonym do szyby, obserwował sekcje zwłok.
Z kolegami natomiast chodził na niemiecki cmentarz. Nikt tutaj nie dbał o groby. Pamięć krzywd wojennych była jeszcze silna. Chłopcy bezcześcili grobowce, otwierali trumny, wyciągali szczątki ciał, kości używali do makabrycznych zabaw.
Dorastający Edmund nie bał się śmierci. Po raz pierwszy mógł czymś zaimponować rówieśnikom.
Po pobycie w ośrodku wyszedł na wolność i rozpoczął naukę w szkole zawodowej. Z wielkim trudem zaliczył pierwszy rok, ale w następnej klasie już nie dał rady. Na koniec roku na świadectwie miał same dwóje. Tak się skończyła jego przygoda z edukacją.
W prywatnym zakładzie elektrycznym rozpoczął naukę w zawodzie elektryka. Jego koledzy umawiali się na randki z dziewczynami, chodzili do kina i do kawiarni, wymieniali uśmiechy i delikatne pocałunki, tworzyli pierwsze związki. Tylko nieśmiały Edmund miał problemy w kontakcie z kobietami. Próbował, ale zawsze wszystkie zbliżenia kończyły się porażką.
Rozczarowany uciekał do pierwszych przestępstw. Zaczepiał młode dziewczyny w okolicy jeziora Rusałka, na Sołaczu, a także studentki pod Akademią Medyczną. Obłapiał przypadkowe dziewczyny, chwytał za piersi, wkładał ręce pod sukienki.
Wszystkim ofiarom udało się obronić. Żadna nie została zgwałcona, a niezaspokojony napastnik popadał w coraz większą depresję. W końcu nie wytrzymał napięcia i agresję rozładował w akcie samookaleczenia. Wbił sobie nóż w brzuch. Rana okazała się niezbyt groźna, ale Edmund na kilka dni trafił do szpitala. Leżąc na sali z mężczyznami, przysłuchiwał się opowieścią o kobietach. Frywolne historie jeszcze bardziej rozpaliły jego wyobraźnię. Nabrał ochoty do życia, kiedy okazało się, że jest prosty sposób na rozwiązanie jego problemu. Oczekiwał już tylko na wypis ze szpitala, by zrealizować swój plan.


Pierwszy udany seks i małżeństwo

W pierwszym dniu po opuszczeniu lecznicy pobiegł w okolice Starego Rynku, szukał miejsc i kobiet, o których się nasłuchał.
Za pierwszy seks z kobietą zapłacił. Udane spotkanie z prostytutką przywróciło mu wiarę we własny siły. Wkrótce poznał Zofię i zaczął się z nią spotykać. Z podwórka ukradł damską bieliznę i zaspokajał się, marząc o narzeczonej. Kobieta nie zauważyła niczego podejrzanego. Pracującej w szpitalu jako salowa kobiecie, nieśmiały Edmund bardzo się podobał. Był inny niż mężczyźni, z którymi dotąd się spotykała. Nie był nachalny, wydawało się, że seks dla niego nie jest najważniejszy. Biedna dziewczyna nie spodziewała się, że jej przyszły mąż to w zasadzie tykająca bomba zegarowa nastawiona tylko na jeden cel.
Po ślubie zamieszkali we wspólnym mieszkaniu z dwoma staruszkami. Wkrótce na świat przyszły dwie córki. Wydawało się, że mężczyzna potrafi zapanować nad swoimi żądzami, ale wkrótce przypadek sprawił, że demony powróciły.
W pokoju obok zmarła staruszka. Jej zwłoki przygotowane do pogrzebu pozostały na noc w mieszkaniu. Edmund zakradł się do pokoju i się przyglądał. Czuł, jak narasta w nim pożądanie. Zupełnie inne niż przy żonie. Powracają wspomnienia z dzieciństwa, wizyty na cmentarzu z matką, podglądanie zwłok w prosektorium. Zboczeniec zaczyna się onanizować i dotykać ciała staruszki. W takich makabrycznych okolicznościach Edmund odkrył swoje chore pożądanie.
Po urodzeniu drugiego dziecka żona, obawiając się kolejnej ciąży, odmawiała mężowi seksu.
Edmund chodził sfrustrowany, ale był już zupełnie innym mężczyzną niż jeszcze kilka lat temu. O wiele odważniejszym i świadomym czego chce. Z jednej strony zaczynał znowu napadać na młode dziewczyny i z nożem w ręku próbował zmusić do seksu. Ale również pozwolił sobie na wyprawę na cmentarz, gdzie rozkopał świeży grób i sprofanował zwłoki.
Po wszystkim zakopał ponownie grób. To przestępstwo nie zostało ujawnione.
Mniej szczęścia miał w przypadku napadów na dziewczyny. Wpadał w ręce milicji, która zaniepokojona częstymi zgłoszeniami wzmocniła patrole nad Rusałką.
- Jak było między nami dobrze, to nie chodziłem nigdzie na boki. Jak żona mi odmawiała współżycia, zaczepiałem kobiety nad Rusałką" – żalił się funkcjonariuszom milicji podczas przesłuchania. O swoim chorym występku na cmentarzu milczał, a mundurowi nawet nie przypuszczali, z jak groźnym zboczeńcem mają do czynienia.
Kolanowski trafił na 9 lat do więzienia za napady i molestowanie dziewczyn. Podczas odsiadki żona wniosła pozew rozwodowy. Z uwagi na charakter jego przestępstw rozwód okazał się czystą formalnością.


Nowe życie i skrywana makabryczna tajemnica

Na wolność wyszedł w roku 1980 i nie miał dokąd wrócić. Zarówno była żona, jak i matka nie chciały go znać.
Socjalistyczna ojczyzna nie pozostawiała ludzi nawet w takich tarapatach bez pomocy. W końcu praca była obowiązkiem, a „niebieskich ptaków” unikających zatrudnienia zamykano w więzieniach.
Były więzień dostał pracę w Fabryce Łożysk Tocznych i pokój w hotelu robotniczym, ale Kolanowski nie zagrzał w nim długo miejsca. W pracy przypadkowo spotkał dawną znajomą. Z Gabrielą poznał się na swoim weselu. Była koleżanką żony. Kobieta nie zważając na kryminalną przeszłość mężczyzny, zakochała się w nim i zaproponowała wspólne mieszkanie.
Z tego związku urodziła się kolejna córka. Wydawało się, że Edmund się ustatkował i zapomniał o swoim zboczonych potrzebach.
- Kolanowski miał chory żołądek. Nie pił alkoholu, palił paczkę papierosów dziennie. Zazwyczaj „Sporty”, ale jak był przy kasie, to pozwalał sobie na lepsze marki „Carmeny”, „Caro”, „Marlboro”. Chodził do kawiarni, ponieważ bardzo lubił słodkie. W stosunku do mnie i dziecka był dobry. Znajomych do domu nie przyprowadzał, bo nie miał. Innymi kobietami się nie interesował. Jedynie przyznał się do nietypowego hobby – zbierał zdjęcia pornograficzne – tak o swoim partnerze Gabriela zeznawała później na milicji.
Nic jej nie zaniepokoiło, ponieważ Kolanowski stał się bardzo ostrożny. Mieszkali wówczas w starej kamienicy na ulicy Wodnej blisko Starego Rynku.
W budynku było wiele zakamarków, strych, szopki na podwórku – doskonałe miejsce do ukrycia swojego zboczonego hobby, a Edmund właśnie w tym okresie rozpoczął najbardziej aktywną zbrodniczą działalność.
Zbudował manekina ze skradzionych damskich ciuchów. Z gąbki wykonał narządy płciowe i korzystając z kolekcji zdjęć pornograficznych, w ukryciu na strychu, oddawał się przyjemnością.
- Jesteś bardzo ładna – szeptał do swojego manekina.




Wyprawy na cmentarz

W tamtym okresie normalne stosunki z partnerką już go nie interesowały, ale stosunek z gąbką również nie zadowalał.
Wówczas rozpoczął swoje nocne wyprawy na cmentarz. Był rok 1982. Nikt nie myślał o zamykaniu cmentarnej kaplicy na klucz. To był raj dla nekrofila. Zakradał się do środka, otwierał trumnę i pozwalał ponieść się podnieceniu.
Zboczeniec stawał się coraz odważniejszy. Rozochocony bezkarnością za trzecim razem otworzył trumnę i zabrał zwłoki na pobliskie pole. Tam w bezpiecznym miejscu próbował się onanizować, ale nie mógł się podniecić.
- Wytnij – usłyszał podpowiedź w głowie. Wycięte piersi i narządy płciowe zawinięte w gazetę przyniósł do domu. Przyszył do manekina i odbył stosunek.
Szereg aktów nekrofilii nie został bez echa. Milicjanci rozpoczęli poszukiwania zboczeńca.
„Zimny chirurg” zaczynają go przezywać, kiedy znajdują kolejne okaleczone zwłoki i choć w akcję zaangażowanych zostaje mnóstwo mundurowych, to jednak przestępca nie zostaje złapany. To były inne czasy. Nie było prasy brukowej, która dzisiaj z podobnej historii zrobiłaby sensację miesiąca. Wówczas dziennikarze mogli informować tylko o wydarzeniach, o których władza pozwala pisać. Nekrofile to mogą grasować na cmentarzach na zgnuśniałym Zachodzie, a w PRL-u to musi być porządek i poszanowanie dla zmarłych.
Niestety prawda okazała się zupełnie inna. Kiedy w przyszłości zbrodnie Kolanowskiego zostały odkryte, to do Polski przyjechała specjalna ekipa amerykańskich specjalistów z zakresu kryminologii i psychologii, w celu dokładnego zbadania tego przypadku. Na zachodzie w policji zaczynano już korzystać z pomocy profilerów przy łapaniu niebezpiecznych przestępców. W Polsce Ludowej nikt nie zawracał sobie głowy takimi „głupstwami”. Pracownicy FBI byli zszokowani, pierwszy raz spotkali się z takim zwyrodnieniem.


Morderstwo dziewczynki

Nie wiadomo jak by się skończyła ta historia, gdyby zboczeniec ograniczyłby się tylko do profanacji zwłok. Jednak przestępca zaatakował i zabił 11- letnią dziewczynkę.
Najpierw pokłócił się z Gabrielą o niesmaczny obiad, a potem postanowił poprawić sobie humor wycieczką na cmentarz w poszukiwaniu „świeżego ciała” – tak określił w myślach cel wyprawy. Pech chciał, że na jego drodze znalazła się Alina, która wybrała się w okolice cmentarza w celu nazbierania trawy dla króliczka.
- Co tutaj robisz? – spytał zaskoczony.
Dziewczynka coś odburknęła cicho pod nosem, co bardzo rozzłościło mężczyznę. Bez zastanowienia wymierzył jej silny cios kluczami trzymanymi w dłoni. Kiedy upadła bez przytomności udusił ją, a potem wyciął fragmenty ciała do swojego manekina. Zwłoki starannie zakopał.
Jeszcze tego samego dnia ojciec Alinki zgłosił zaginięcie na milicji. Mundurowi bardzo poważnie podeszli do sprawy. Od samego początku pojawiła się obawa, że za zniknięciem dziewczynki może stać poszukiwany nekrofil. Wszystko wydarzyło się bardzo blisko cmentarza. Z miejsca, gdzie chodziła zrywać trawę dla swojego pupila doskonale widać groby. Milicjanci nie podejrzewali o atak na tle seksualnym, ale przyjęli hipotezę, że dziewczynka była świadkiem rozkopywania grobu i przyłapany na gorącym uczynku przestępca, musiał zabić dla ratowania siebie.
Teraz prasa już nie musiała milczeć. Zabójstwo dziewczynki to było zbyt poważne przestępstwo. W telewizji przed głównym wydaniem dziennika ukazał się apel o pomoc w poszukiwaniach dziewczynki i zdjęcie zaginionej.
Gabriela zapamiętała, że Edmund, widząc portret Aliny na ekranie, spuścił głowę, a za moment wyszedł z pokoju i powiedział – co ja zrobiłem.
Po miesiącu milicjanci odnaleźli zakopane zwłoki dziewczynki. Patolog, oglądając ciało, nie miał wątpliwości, że poszukiwany nekrofil jest również mordercą.
Od tego momentu milicjanci dwoili się i troili, żebry złapać zboczeńca. Pomimo licznych patroli na cmentarzach Kolanowskiemu jeszcze kilka razy udało się dobrać do świeżych mogił.


Zbliża się wpadka

Gabriela któregoś dnia bardzo narzekała, że w domu coś śmierdzi.
- Pewnie mięso się popsuło – wyjaśnił spokojnie mężczyzna.
Kobiecie takie wyjaśnienie nie wystarczyło. Zaczęła sprzątać mieszkanie. Z pieca kaflowego przy pomocy pogrzebacza wygrzebała ludzkie szczątki. Straciła przytomność, a potem przerażona zażądała wyjaśnień.
- Nie twoja sprawa – odpowiedział Edmund.
- Śmierdzisz trupem – krzyczała na niego.
- Nie podniecasz mnie już, to chodzę na cmentarze – nie zamierzał wcale kłamać. – Jak pójdziesz do szkiełów, to cię zabiję!
Kobieta przestraszona postanowiła milczeć.
7 maja 1983 roku zboczeniec oglądał w kinie polski horror „Wilczyca” o kobiecie rzucającej klątwę na męża na łożu śmierci. Ksiądz odmówił pochówku i mąż, żeby ratować się przed wilkołakiem, musiał ciało przebić osinowym kołkiem.
Obraz na ekranie był tak sugestywny, że Kolanowski nie potrafił zapanować nad swoimi żądzami. Postanowił wybrać się na cmentarz po zwłoki. Tym razem wpadł na nowy pomysł. By udoskonalić swojego manekina, postanowił zedrzeć skórę z całego brzucha nieboszczyka.
Podniecony stał się mniej czujny. Nie zauważył przyczajonych na cmentarzu milicjantów, ale szczęście mu dopisało, spłoszył go dźwięk przeładowywanej broni, a do tego pistolet się zaciął i Kolanowskiemu udało się uciec.
Przy rozkopanym grobie milicjanci znaleźli szary papier z napisem Pollena Łaskarzew". Porzucił go uciekający zboczeniec, który zamierzał zawinąć w niego swoje trofea.
Od tego momentu pętla zaciskała się wokół poszukiwanego. Milicjanci dokładnie sprawdzili pochodzenie firmowego papieru. Przeanalizowali dostawy towaru z branży kosmetycznej.
16 maja 1983 roku Kolanowski został aresztowany.


Ohydna prawda wychodziła na jaw

Na przesłuchaniu przyznał się tylko do nekrofilii. Nie miał innego wyjścia, milicjanci w jego domu znaleźli makabryczną kukłę zszytą z części ciała wyciętych z nieboszczyków. Specjaliści z FBI oglądając zdjęcia przyznali, że podobne trofea dotąd widzieli tylko w filmach kryminalnych.
Obciążyły go zeznania konkubiny, która opowiedziała, co znalazła w piecu.
Kolanowski mimo ostrych przesłuchań ciągle nie chciał się przyznać do zabójstwa, a trzeba powiedzieć, że wówczas milicjanci z przestępcami obchodzili się zupełnie inaczej.
Nie poskutkowało spotkanie z matką, która namawiała syna do opowiedzenia całej prawdy.
Aresztant zmienił dopiero zdanie po czterech miesiącach, kiedy zaczął go przesłuchiwać inny milicjant. Prawdopodobnie dotarło do niego, że i tak zostanie skazany na karę śmierci i jedynym ratunkiem dla niego jest przeciąganie śledztwa.
Kolanowski przyznał się do zabicia dziewczynki. Potwierdziły to ślady krwi na jego kurtce. Rozpoznała go również dróżniczka z przejazdu kolejowego w okolicy cmentarza.
Potem opowiedział śledczym o zamordowaniu kobiety w marcu 1970 roku w okolicach Szamotuł.
Wówczas jego żona leżała na porodówce w szpitalu na ulicy Polnej. Jak opowiedział milicjantom, był bardzo wygłodniały. Od kilku dni nie miał kobiety, dlatego skorzystał z nadarzającej się okazji. Nieznajomą kobietę poznał na dworcu kolejowym w Poznaniu. Razem z nią pojechał do jej domu. Przechodząc przez las, postanowił zaatakować. Uderzył ją ciężkim konarem w głowę. Ciało zakopał. Chciał milicjantom wskazać miejsce ukrycia zwłok, ale przez ponad 10 lat teren bardzo się zmienił. Nie potrafił odszukać właściwego miejsca.
Kolanowski ze szczegółami opowiedział o jeszcze jednej zbrodni.
16 marca 1981 roku przyjechał do Warszawy w celu kupienia elektronicznego zegarka. Po udanych zakupach usiadł w kawiarni „Danusia” i zamówił kawę. W pewnym momencie do lokalu weszła młoda, bardzo ładna kobieta. Z serii tych, które nigdy nie oglądały się na ulicy za nieatrakcyjnym i nieśmiałym Edwardem. O dziwo tym razem było inaczej.
Ślicznotka stanęła przy jego stoliku i z uśmiechem spytała:
- Mogę usiąść?
Przestraszony przełknął ślinę. Nie mógł wymówić „tak”, więc tylko skinął głową.
Dziewczyna usiadła śmiało, prezentując zgrabne nogi w krótkiej sukience. Zaczynało się robić gorąco. Wkrótce na stole pojawiły się lampki z koniakiem. Pił dużo dla dodania sobie odwagi, a dziewczyna dzielnie mu towarzyszyła. Rozmowa się kleiła. Edmund był zaskoczony swoim sukcesem. Nigdy dotąd tak śmiało sobie nie poczynał z kobietą i do tego tak piękną.
Mężczyźni przy stolikach obok z zazdrością spoglądali w jego stronę.
- Kręci mi się w głowie. Edziu, odprowadzisz mnie do domu? – w końcu padła propozycja.
Okazało się, że mieszka w Wawie pod Warszawą. Zaproponowała, że może u niej przenocować i dopiero rano wrócić do Poznania.
Takiej okazji nie mógł przegapić. Objął ramieniem dziewczynę. Trochę się zataczała po zbyt dużej ilości alkoholu. Kiedy wysiedli z podmiejskiego pociągu, dziewczyna wskazała ławkę i powiedziała:
- Poczekaj tu na mnie chwilę. Wpadnę tylko do koleżanki do tego domu oddać jej pieniądze i zaraz jestem z powrotem.
Usiadł na ławce i z przyjemnością odprowadził ją wzrokiem, podziwiając jej zgrabne ciało. W myślach już oceniał, które części ciała wytnie i zabierze do domu.
Czuł narastające podniecenie potęgowane przez wypity alkohol. Rzadko pił mocniejsze trunki. Ciągle kręciło mu się w głowie. Chyba zdążył się zdrzemnąć, a dziewczyny ciągle nie było. Szybko zrozumiał, że został oszukany. Kiedy odkrył brak zegarka i portfela z pieniędzmi wpadł w szał.
Nie zdążył się uspokoić, a obok ławki zauważył przechodzącą młodą kobietę. Szybko ruszył za nią. Z ziemi podniósł metalowy pręt. Zaatakował w krzakach przed blokiem.
20-letnią Hannę S. wracającą z pracy do domu od bezpiecznego schronienia dzieliło kilka metrów. Rano znaleziono jej zmasakrowane zwłoki. Milicjanci nie ustalili sprawcy i dopiero przyznanie się nekrofila pozwoliło rozwiązać zagadkę. Kolanowski z pamięci dokładnie opisał miejsce zbrodni. Rozpoznał zamordowaną na fotografii.




Zapotrzebowanie na szybki wyrok

Trzy morderstwa i liczne akty nekrofilii to była wyjątkowa zbrodnia. Kolanowski chciał się ratować i opowiadać o kolejnych morderstwach, ale ze strony władz partyjnych pojawiły się mocne naciski, by zamykać sprawę i skierować zwyrodnialca przed oblicze sądu.
Dla Edmunda Kolanowskiego nie było ratunku. Na podstawie opinii biegłych lekarzy psychiatrów sąd ustalił, że oskarżony nie jest chory psychicznie, upośledzony umysłowo, ani dotknięty zmianami organicznymi w obrębie centralnego układu nerwowego. Stwierdził natomiast, że dotknięty jest zaburzeniami w zakresie osobowości pod postacią psychopatii z wtórną socjopatyzacją wyrażającą się w zboczeniu seksualnym w postaci fetyszyzmu i nekrofilii, potrzeby seksualne Edmunda K. są heteroseksualne, a ich siła mieści się w granicach fizjologicznej normy."
Psychologowie podczas badania poprosili Kolanowskiego, by wybrał słowa, które najlepiej go opisują. Powiedział: Nieśmiały, wstydliwy, szczery, pracowity, wytrwały, uparty, smutny, ospały, flegmatyczny".
Oceniając swoje czyny, z bólem przyznał Teraz myślę, że chyba źle zrobiłem. Mogłem pójść do lekarza i mogło być może inaczej". Ale w zakładzie psychiatrycznym na obserwacji kazał się pacjentom nazywać „Zimny Chirurg”. Był dumny z siebie i uważał za kogoś lepszego od pozostałych osadzonych.
Sąd uznał Edmunda Kolanowskiego, winnym zarzucanych mu czynów i wyrokiem z dnia 4 czerwca 1985 r. skazał na karę śmierci przez powieszenie. W uzasadnieniu orzeczenia można przeczytać: Oskarżony Edmund K. jest człowiekiem o niezaburzonym rozwoju umysłowym, dotkniętym jedynie dewiacjami natury seksualnej. Zboczony popęd seksualny mógł być kontrolowany przez oskarżonego, bowiem siła jego mieściła się w granicach normy. Wymierzając karę śmierci, sąd miał na uwadze, że stopień społecznego niebezpieczeństwa przypisanych oskarżonemu czynów miał charakter skrajny i maksymalny."
Wyrok wykonano 28 czerwca 1986 roku. Była to jedna z ostatnich egzekucji w Polsce. W sali śmierci w Poznaniu na ulicy Młyńskiej, gdzie powieszono nekrofila i mordercę, znajduje się obecnie magazyn. Kolanowskiego pochowano na cmentarzu na Miłostowie tym samym, na którym najczęściej dopuszczał się profanacji zwłok. Od lat wielu Poznaniaków domaga się likwidacji jego grobu. Nikt o niego nie dba i nie opłaca miejsca.
Ale historia hieny cmentarnej i mordercy powróciła jeszcze raz w roku 2010. Okazało się, że policja i prokuratura dopuściła się dużych uchybień podczas śledztwa. Kolanowskiemu przypisano morderstwo Kazimiery G. z roku 1970. To była kobieta zamordowana w lesie koło Szamotuł. Choć ciała nie znaleziono, to sąd jednak uznał oskarżonego za winnego. Bezbłędnie rozpoznał on na fotografii poszukiwaną kobietę. Morderstwo mu przypisano, ale nikt nie zatroszczył się za uznanie Kazimiery G. za zmarłą. Również nikt nie zatroszczył się, żeby poinformować rodzinę o śmierci Kazimiery G. W oficjalnych rejestrach Kazimiera G. ciągle figurowała jako osoba żyjąca. Dopiero po 35 latach brat zamordowanej Felicjan G. otrzymał pismo z sądu potwierdzające, że jego siostra została zamordowana przez sławnego nekrofila Edmunda Kolanowskiego. Morderca ma swój grób, a jego ofiara nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Trup w każdej szafie , Blogger