Złodziej, wyrzuty sumienia i poezja
Paweł K. uważnie
rozejrzał się. Niewielka ulica Wroniecka, tuż obok poznańskiego Starego Rynku
była zupełnie pusta. Turyści tutaj docierali rzadko, a w pobliskich kamienicach
mieszkali sami starsi ludzie. Ich nie musiał się obawiać. Zresztą
prawdopodobieństwo, że ktoś akurat spogląda przez okno było bardzo małe.
Mężczyzna sprawnie przeskoczył przez wysoki, metalowy płot ogradzający kościół
i za moment znalazł się tuż przy ciężkich zabytkowych drzwiach prowadzących do
zakrystii. To był najtrudniejszy moment całej akcji. Na szczęście stary zamek
udało mu się szybko pokonać. Włamywacz miał duże doświadczenie, to nie był jego
pierwszy skok. Można powiedzieć, że złodziejstwo było jego zawodem, jak dotąd
nie skalał się ani jednym dniem przepracowanym uczciwie. Od lat utrzymywał się
z włamań do domów i firm. Dlatego nie rozumiał, dlaczego tym razem jest tak
zdenerwowany i spięty, czuł jak pot obficie spływa mu po czole, ręce drżały ze
zdenerwowania. Nawet kiedy zamknął za sobą drzwi i znalazł się bezpieczny w środku kościoła czuł
jak mocno bije jego serce. Próbował się uspokoić, przecież czeka go jeszcze
dużo pracy, rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu szukając na ścianach alarmu,
teraz tylko on mógł zepsuć mu robotę, ale jego wzrok natrafił na duży drewniany
krzyż wiszący na ścianie, wydawało mu się, że Chrystus patrzy wprost nie niego.
Dotąd nigdy nie odważył się włamać do kościoła. To miał być jego pierwszy raz.
Teraz czuł się nieswojo, a przecież to dopiero początek, by dostać się do
środka świątyni musiał jeszcze sforsować kolejne drzwi.
- Gdzie jest
alarm? – rozglądał się gorączkowo, trudno było mu uwierzyć, że zabytkowy
kościół nie jest chroniony. Wtedy zauważył złoty kielich stojący na półce.
Poczuł ulgę, szybko skalkulował, że nie warto dalej ryzykować. Postanowił
zadowolić się takim łupem. Od lat miał kilka miejsc, gdzie bezpiecznie
spieniężał przedmioty ze złota. Jednak szybko zrozumiał, że to nie obawy przed
alarmem powstrzymują go przed włamaniem się do samego kościoła. Przyzwyczaił
się, że włamanie to nic strasznego, kradzież również, w końcu miał się za
zawodowca, ale tym razem chodziło o coś więcej. „Świętokradztwo” – z
przerażeniem nazwał to, co za moment miał zrobić. Szybko dopadł w swoje ręce
złoty kielich i wycofał się w stronę drzwi, uchylił je, rozejrzał się i widząc,
że nikogo nie ma szybko wyskoczył na ulicę.
Łup schował do
plecaka, trochę spokojniejszy wmieszał się za chwilę w tłum turystów na Starym
Rynku.
Cały wieczór
przesiedział sam w domu. Zazwyczaj po udanym skoku był zawsze w doskonałym
humorze. Szybko u paserów pozbywał się fantów i pozwał sobie na małe
szaleństwo. Lubił dobrą robotę opić. Tym razem było inaczej.
Złoty kielich
choć schowany w plecaku nie dawał mu zapomnieć, o tym co zrobił. Na drugi dzień
postanowił zrobić coś, co jego całe złodziejskie zawodowstwo stawiało pod
znakiem zapytania. Dręczyły go wyrzuty sumienia i jedyne rozwiązanie widział w
oddaniu ukradzionego kielicha. Wiedział, że nie będzie to łatwe, przecież nie
mógł pójść do księdza na plebanię i oddać zrabowany przedmiot. Szybko znalazł
rozwiązanie. Zadowolony sięgnął po czystą kartkę papieru oraz długopis i zaczął
pisać. Słowa przyszły same – „Widzę rzeczy lepsze i pochwalam je, idę
jednak za gorszymi”.
Wiedział, że to nie
jego słowa. Skąd pochodził ten cytat?
Rozmyślał gorączkowo, aż pot pojawił się na czole. Nagle przyszło olśnienie, to
Owidiusz- znany rzymski poeta. Wyrzuty sumienia nie pozwoliły mu podnieść ręki
na poświęcony kielich. Szybko na kartce dopisał „Bardzo przepraszam i żałuję
tego, co zrobiłem. Boże, wybacz mi. Złodziej". Zabrał kielich i krótki
list i wrócił na miejsce przestępstwa. Bał się kolejny raz włamywać do
kościoła, więc kielich oraz list pozostawił w widocznym miejscu pod budynkiem
tak, by ksiądz znalazł go bez problemu.
Uspokojony wrócił
do domu, ale ten incydent w żaden sposób nie wpłynął na jego życie. Jeszcze
tego samego dnia zaplanował kolejny skok. Tym razem włamał się do domu
jednorodzinnego na poznańskim Grunwaldzie. Ukradł złotą biżuterię i zadowolony
nad ranem wsiadł do taksówki i zamówił kurs do domu.
- 9 lipca, w
godzinach porannych policjanci zauważyli dziwnie zachowującego się pasażera
taksówki, który na widok mundurowych zaczął się chować w aucie. Policjanci
postanowili zatrzymać auto i wylegitymować pasażera. Mężczyzna miał bogatą
przeszłość kryminalną. Policjanci znaleźli przy nim przedmioty pochodzące z
kradzieży – wyjaśnia Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji.
Paweł K. podczas
przesłuchania przyznał się do włamania, którego dokonał w nocy. Podczas
przeszukania w jego domu policjanci znaleźli jeszcze kilka przedmiotów pochodzących
z niedawnych włamań, głównie był to sprzęt elektroniczny, kamery, laptopy. To
nie była jego pierwsza wpadka, ale tym razem złodziej zachowywał się dziwnie.
Był bardzo zdenerwowany i rozmowny. Bardzo chętnie odpowiadał na pytania. Podczas
przesłuchania przyznał się do włamania do kościoła na ulicy Wronieckiej. Jak
sam przyznał to wyrzuty sumienia zmusiły go do oddania skradzionego kielicha.
Mężczyźnie za włamania do domu jednorodzinnego grozi do 10 lat więzienia,
oczywiście odpowie również za włamanie do kościoła, choć z pewnością oddanie
kielicha zostanie potraktowane jako okoliczność łagodząca. Jedno jest pewne, w
więzieniu złodziej będzie miał dość
czasu, by zastanowić się nad swoim życiem.
- Jak Bóg daje
szansę i wyciąga rękę to trzeba
skorzystać z okazji. Może okazać się, że drugiej szansy nie będzie – powiedział
nam ksiądz Andrzej, oczywiście nie krył zadowolenia, że skradziony kielich wrócił
do kościoła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz